Potrzeba i chęć poznania lepiej Biblii siedzi we mnie już od kilkunastu lat. Jako nastolatka nawet nie wiedziałam, jak się za to zabrać, więc zrobiłam najprościej, jak się dało – czyli… czytałam po kolei, jeden rozdział dziennie. Od Księgi Rodzaju aż do Apokalipsy. Zaczęłam w wieku czternastu lat, a skończyłam w… wieku dwudziestu.
Dlaczego zajęło mi to aż tyle czasu?
Bywały okresy, kiedy czytałam codziennie tuż przed snem, później porzucałam to na jakiś czas, a później kontynuowałam. Mimo wszystko jakoś nie zrezygnowałam z tej formy czytania, choć ma więcej minusów, niż plusów. Efekt? Tak – mogę powiedzieć, że przeczytałam całe Pismo Święte, a mimo to do dzisiaj trafiam na fragmenty, które sprawiają wrażenie, jakby dotarły do mnie pierwszy raz. Zawsze sobie wtedy myślę – jak to możliwe, przecież kiedyś już to przeczytałam, dlaczego nawet mgliście tego nie pamiętam?
Otóż czytałam tak po prostu, jak książkę, jak powieść, po prostu od początku do końca. Wielu rzeczy nie rozumiałam, nie sięgałam po żadne opracowania i komentarze. I chociaż dziś podoba mi się to moje nastoletnie samozaparcie, to wiem także, że jeszcze wiele przede mną.
Później nastąpiło kilka lat natrafiania na kolejne biblijne inspiracje tak jakby przypadkiem. To mogło być ciekawe niedzielne kazanie do fragmentu Ewangelii, to mógł być wykład w Taize (do dziś pamiętam mój tydzień w Taize z Kazaniem na Górze z Ewangelii Mateusza!), podróże na Bliski Wschód i ciągłe zastanawianie się, jak to zrobić, żeby czytać i poznawać samej.
Oszukać nawyk
Wiedziałam, że jeśli jakiś pomysł nie działa, to trzeba go tak długo modyfikować, aż zacznie działać. Pewnego dnia postanowiłam więc dać szansę aplikacjom. Trafiłam na jedną, całkiem prostą, dzielącą całe Pismo Święte na fragmenty tak, aby przeczytać je całe w trzy lata. Każdy poniedziałek to księga Rodzaju, wtorek to księga Hioba, środa to Psalm, czwartek Ewangelia itd. Kiedy skończę w poniedziałki całą księgę Rodzaju, to zaczynam księgę Wyjścia. Całkiem prosty pomysł. Największą jednak rewolucją było zaczęcie czytania… na telefonie. Posłużyła do tego druga aplikacja, w której do każdego wersetu mogę sobie dodawać komentarze. Zapisuję więc na bieżąco moje obserwacje i nic mi nie ucieka. Lubię zatrzymywać te myśli, które pojawiają mi się w głowie, kiedy czytam Biblię. A wszystko odbywa się… w drodze. Do pracy, do domu, na wyjazd służbowy, gdziekolwiek. W końcu telefon zawsze i tak mam przy sobie.
Raz na jakiś czas zasiadam sobie w domu i przepisuję te obserwacje z telefonu do zeszytu. A nadmienić trzeba, że zeszytów mam kilka – jak w szkole. Jeden do Pisma Świętego, inny na piosenki, jeszcze inny na przepisy (ten jest najcieńszy), jeden do teorii muzyki, jeden do języków – i tak mogłabym kupować zeszyty do wszystkiego. Cieszę się, że mam słabość do kupowania czegoś całkiem taniego.
Piszę jednak tak, że każdą lewą stronę w zeszycie zostawiam pustą – tak, żebym miała gdzie dopisać swoje nowe myśli. Pewnie gdzieś za kolejne piętnaście lat znów trafię na już przeczytane fragmenty, a moje życie znów będzie zupełnie inne i znów wydawać mi się będzie, że czytam coś po raz pierwszy.
Ciekawi Cię chrześcijaństwo Bliskiego Wschodu, Ziemia Święta i muzyka orientalna? Dołącz do naszej listy mailingowej, gdzie podzielę się z Tobą modlitewną muzyką Bliskiego Wschodu i opowiem o historii i współczesności chrześcijaństwa na Bliskim Wschodzie! Piszę także opowiadania historyczne, które przeniosą Cię na Bliski Wschód!