Dlaczego na świecie jest tyle zła? 4 myśli o cierpieniu człowieka

autor: Sylwia Hazboun
dlaczego na świecie jest tyle zła
Podziel się tym wpisem

Kto z nas nie zadawał sobie pytania o to dlaczego na świecie jest tyle zła przynajmniej raz w życiu? Jak często pozostaje ono bez odpowiedzi albo prowadzi do odwrócenia się od wiary? Jak często prowadzi też do tego, by zamiast szukać odpowiedzi, rzucić się w wir rozproszeń (o to w dzisiejszym świecie nietrudno), byle tylko nie musieć się z nim zmierzyć?

Oczywiście nie uważam, że mam wytłumaczenie na wszystkie wątpliwości. Mam jednak swoje osobiste przemyślenia – może są nieporadne, może niepełne, może kiedyś je uzupełnię. Niemniej na dziś rozumiem to właśnie tak. A jako że jestem wierząca, odpowiedzi szukam oczywiście w wierze. A więc zacznijmy od najważniejszego.

Czy Bóg pragnie naszego cierpienia?

Nie. Bóg stworzył człowieka z miłości i podarował mu życie w Raju. Życie b e z cierpienia i bólu. Każda prawdziwa miłość zakłada jednak wolność. W tej wolności Bóg postawił w Raju Drzewo Poznania Dobra i Zła dając jednocześnie człowiekowi wybór. Możesz być w tym świecie, gdzie nie ma zła. Możesz też je poznać. Dla mnie cała opowieść o Adamie i Ewie jest jednym z dowodów na istnienie Boga, naprawdę. Nie znalazłam nigdzie bardziej sensownego wytłumaczenia, czym jest życie. Życie jest poznawaniem dobra i zła.

Pewnego dnia uświadomiłam sobie, że człowiek w Raju niby miał tak dobrze, niby wiedział, co to miłość… A jednak nie bez przyczyny zakazane drzewo nazywało się Drzewem Poznania Dobra i Zła, a nie tylko Drzewem Poznania Zła. Są bowiem takie emocje – dobre, a nawet bardzo dobre – których Adam i Ewa nie znali w Raju. Na przykład ulga. Nie da się jej posmakować bez doświadczenia trudu, strachu albo bólu. W tym sensie Adam i Ewa nie tylko nie znali zła. Nie znali także dobra.

Dziś my żyjemy w niesamowitej plątaninie dobra i zła – myślę, że to dla nas wszystkich jest jasne. Pytanie jednak nadal pozostaje aktualne. Dlaczego na świecie jest tyle zła? Dlaczego Bóg na to pozwala?

Cierpienie może być konsekwencją własnych błędów i grzechów

To najprostsze i – niestety – przez niektórych podawane jako jedyne wyjaśnienie, skąd na świecie tyle zła. Według mnie, prawdziwe jest tylko w części przypadków. Przez lata paliłeś paczkę papierosów dziennie, a dziś masz raka płuc? To prosty związek przyczynowo – skutkowy. Ponosimy konsekwencje swoich wyborów, a jeśli wybory były złe lub grzeszne, to konsekwencje również przyjemne nie będą.

Ale to nie wszystko.

Cierpienie może być konsekwencją błędów innych ludzi

Założę się, że czytając punkt pierwszy gdzieś w środku przytakiwałeś. Jeśli tak, to już teraz zaczynają się schody. Bo tak jak w pierwszym punkcie była jakaś sprawiedliwość, tak tutaj już jej nie ma.

Wolność mieliśmy bowiem nie tylko w Raju stojąc pod Drzewem Poznania Dobra i Zła. Wolność mamy nadal. Grupa ludzi ma władzę i rozpętała wojnę, a tysiące ludzi przez to traci stabilność, dom, dorobek życia? To przykład stary jak świat. Kobieta w ciąży piła alkohol najbardziej z wszystkich szkodząc nie sobie, a dziecku? Pijany kierowca spowodował wypadek, sam przeżył, ale zabił inną osobę, która za kółko wsiadła trzeźwa?

Niestety – nie tylko my sami ponosimy konsekwencje swoich błędów. Bardzo często płacić muszą za nie inni. Można byłoby zapytać, dlaczego Bóg ich nie powstrzymuje. Odpowiedź jest taka sama, jak w przypadku Drzewa Poznania Dobra i Zła – bo miłość zakłada wolność. Albo jesteśmy wolni, albo jesteśmy marionetkami.

Ale to nie wszystko. Bywa przecież – choć nie zawsze da się to tak łatwo rozsądzić jak w przykładzie z pijanym kierowcą – że właściwie nie wiadomo, skąd przyszło cierpienie. Może nawet od samego Boga. I co wtedy?

Bóg może dopuścić nasze cierpienie dla naszego uświęcenia

Piszę to i od razu muszę dodać: błagam! Nie przylepiajcie tego hasła człowiekowi, któremu właśnie runął świat. Po pierwsze – jak pisałam powyżej – w wielu przypadkach naprawdę nie wiadomo, co stoi za danym cierpieniem. Po drugie, aby przyjąć takie słowa, trzeba być naprawdę gotowym. Bo to wszystko, o czym piszę, wcale nie oznacza, że mając wiarę mamy jakoś automatycznie przyjmować wszystko z pokorą, od razu akceptować i nie czuć bólu. Dla przypomnienia – nawet Chrystus płakał, był smutny (zapłakał nad zmarłym Łazarzem zanim go wskrzesił, nad Jerozolimą), był przerażony (w Ogrodzie Oliwnym), a nawet wykrzyczał, że Bóg Go opuścił (na krzyżu). W naszym życiu też jest na to wszystko miejsce i dopiero po tym etapie może otworzyć się przestrzeń na tą trudną prawdę: czasem cierpienie jest dla naszego uświęcenia.

Jest o tym nawet w Ewangelii: „Przechodząc obok ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: «Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice?» Jezus odpowiedział: «Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże.” (J 9, 1-3)

W człowieku naszych czasów rodzi się sprzeciw myśląc o tym w ten sposób. Z jednej strony wiemy jak często trudne doświadczenia prowadzą nas na nowe drogi, często głębsze, piękniejsze. A jednak mimo wszystko denerwuje nas to, że życie nie może być tak po prostu łatwe. Jest jeszcze jedno oblicze tego rodzaju cierpienia:

Bóg może dopuścić nasze cierpienie dla uświęcenia innych ludzi

Przy okazji dodam, że jest to również przyczyna, dla której nie można uważać, że będąc wierzącym Bóg „nas zaoszczędzi”. Wręcz przeciwnie. Mając wiarę tym bardziej może zechcieć posłużyć się naszym życiem dla uświęcenia innych ludzi. Jak często ludzie po trudnych doświadczeniach pragną dzielić się z innymi tym, że można wyjść z tego mroku i żyć dalej! Kiedyś usłyszałam nawet porównanie do perły – ona tworzy się wtedy, kiedy do muszli dostaje się ziarnko piasku, które rani jej wnętrze. Ona musi je całe opatulić czymś tak, aby już nie raniło. Tak rodzi się perła.

W Piśmie Świętym ujęto to innymi słowami: „Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamiaru.” Rz 8, 28. Uważam, że nad każdym słowem z tego zdania można się zatrzymać osobno. „Współdziała” – nie działa sam, nie oczekuję, że zadziałamy sami. „We wszystkim” – nie pod pewnymi wyjątkami. „Dla dobra” – a więc z każdego cierpienia wyciągnie coś dobrego. Pewności mieć nie będziemy, co było jego przyczyną. Pewność mieć możemy jednak co do tego, że z Bogiem to doświadczenie może być „dla dobra”. Ależ w tym potężna dawka nadziei!

Inna logika Boga

W tych wszystkich rozmyślaniach bardzo ważne jest zatrzymać się na chwilę nad jedną ważną sprawą. Bóg patrzy na nas z perspektywą szczęścia w wieczności. To ono jest tu największym celem. Oczywiście rodzi się w nas bunt, bo my tutaj na ziemi też chcielibyśmy, żeby już było dobrze. Ja to lubię porównywać do rodzica, który przyszedł z dzieckiem na szczepienie. Dziecko myśli przede wszystkim o tym, co tu i teraz. Że igła, że boli. Może nawet gniewa się na rodzica, że mu kazał przez to przejść. A rodzic widzi dalej, widzi tą chorobę, której dziecko nawet nie umie sobie wyobrazić, ale chce je przed nią uchronić. Tak mniej więcej wyglądamy my przed Bogiem – my pragnąc, by nie bolało w życiu doczesnym – bo w nim jesteśmy, ono jest nam najbliższe, a Bóg widzi także wieczność.

Dlaczego na świecie jest tyle zła? Myśli na koniec

Uważam, że żyjemy w niepojętej wręcz plątaninie, w której nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie dlaczego na świecie jest tyle zła. Myślę, że to dlatego Bóg ma dla nas tyle cierpliwości. Z jednej strony dość radykalnie wzywa do nawrócenia, a z drugiej ciągle wybacza i prowadzi. W sumie nic dziwnego – Bóg przyszedł na świat, był człowiekiem, przeszedł przez to wszystko razem z nami. Rozumie nas do szpiku kości. Rozumie, że w wielu przypadkach dowiemy się dopiero stojąc przed Nim, dlaczego w tym życiu musieliśmy przejść przez to czy tamto trudne doświadczenie.

Po drugie, i może to nic nie zmienia, ale i tak dodam – bardzo często ludzie nas ranią, bo sami są poranieni. A rozsądzić to naprawdę nie sposób.

Po trzecie, bo myślę, że to też bardzo ważne. W życiu człowieka wierzącego jest i będzie cierpienie, ale nie powinno być cierpiętnictwa. Niestety czasem widzę, że nasza wiara jest postrzegana trochę w krzywym zwierciadle pod tym względem.

Po czwarte, jeszcze przychodzi mi do głowy, że czasem nasze błędy organizują całe życie człowieka od nowa. Trochę trudno się połapać w tym, co jest w Bożym zamyśle i planie, a co jest właściwie dla nas samych do rozeznania. Dla mnie pod tym względem życie jest jak GPS. Jestem w punkcie wyjścia i jest cel. W przypadku życia tym celem jest świętość. GPS pokazuje mi jakąś drogę – najszybszą i omijającą korki i roboty drogowe. Jeśli zboczę z tej drogi, dość natrętnie powtarza: „Zawróć. Zawróć.” Jeśli jednak odjadę już bardzo daleko, jakby nigdy nic… wyznacza inną drogę. Może już nie autostradą, może trochę naokoło, ale jednak do tego samego celu.

A na koniec powtórzę przede wszystkim dla siebie, bo czasem sama nie dowierzam – On we wszystkim współdziała z nami ku dobremu. WE WSZYSTKIM.

A jeśli po tej dość długiej lekturze jeszcze masz ochotę na to, by rozważyć ten temat z perspektywy Ewy i jej pierwszego wieczoru po wygnaniu z Raju, zapraszam…


Dołącz do listy mailingowej naszego bloga, by pogłębić swoją wiarę i poznać lepiej Ziemię Świętą!


Podziel się tym wpisem

Czytaj również