„Cisza eremity” to muzyczna medytacja o pustyni i anachorecie, który porzuca swoje dotychczasowe życie, aby rozważać boskie tajemnice… w odosobnieniu. Nasz blog jest miejscem, w którym można lepiej poznać Ziemię Świętą, bliskowschodnie korzenie chrześcijaństwa oraz posłuchać orientalnej muzyki. Te poszukiwania nie mogły nas więc nie zaprowadzić właśnie na pustynię – tam, gdzie są początki myśli chrześcijańskiej oraz ruchu monastycznego. Dowiedz się więcej o inspiracjach powstania tej pieśni!
Pieśń „Cisza eremity” narodziła się z rozważań na temat Ojców Pustyni. To ludzie, którzy wyruszali na pustynie od Egiptu przez Palestynę i Syrię aż po Turcję pragnąć rozważać na niej Słowo Boże. Jako że fascynują mnie początki chrześcijaństwa, nie mogłam nie zainteresować się również pustynią i życiem Ojców. Zaintrygowało mnie ich postanowienie do życia w odosobnieniu i to radykalne zaufanie w to, że Bóg sam wystarczy.
Ojcowie Pustyni oraz inni pustelnicy, których nazwać można również eremitami oraz anachoretami, większość czasu poświęcali modlitwie, rozważaniom oraz prostej pracy fizycznej. Życie na pustyni wybierali zarówno mężczyźni jak i kobiety. Mieszkali na obrzeżach miast lub w całkowitym odosobnieniu. Niektórzy z nich preferowali życie samotne, a inni tworzyli wspólnoty. Ci drudzy stali się zalążkiem monastycyzmu, jaki znamy dzisiaj. Niezależnie od formy, ich sposób życia otwierał ich na niesamowitą głębię modlitwy. Z tej głębi zrodziło się mnóstwo traktatów, kazań i powiedzeń, które wyciągnęły z chrześcijaństwa to, co najpiękniejsze. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, iż to właśnie pustelnicy uratowali myśl chrześcijańską w obliczu postępującego upolitycznienia (z religii prześladowanej stało się bowiem z czasem oficjalną religią Cesarstwa, a od tego przecież już tylko krok do wypaczeń). Tymczasem eremici szukali tego, co Boże. Głębia wiary i miłości oraz tajemnice Słowa Bożego poruszały ich tak bardzo, że już niczego innego w życiu nie potrzebowali.
Wyruszenie na pustynię wcale nie sprawiało, że wyzbywali się grzeszności, pokus, próżności i innych przywar z dnia na dzień. Gotowi byli jednak z nimi walczyć. Ponadto, odosobnienie nie było dla nich celem samym w sobie, a raczej środkiem do osiągnięcia innego celu – zjednoczenia z Bogiem. Anachoreci dążyli bowiem do tego, by posmakować słodyczy Królestwa Bożego już na ziemi, do tzw. modlitwy nieustannej, modlitwy serca. To stan modlitwy niewysłowionej, w której liczy się samo przebywanie z Bogiem – wówczas serce modli się samo. Każda próba opisania tego stanu jest w pewnym sensie niepełna. Ojcowie Pustyni pouczali jednak, że intencją dojścia do tego rodzaju modlitwy nie powinna być nigdy chęć doznania duchowej ekstazy, gdyż – mówiąc współczesnym językiem – w życiu duchowym nie chodzi o emocjonalne fajerwerki, a o zjednoczenie z Bogiem.
Wiele mogłabym jeszcze powiedzieć o całej głębi przemyśleń, jakie poruszyły mnie czytając o Ojcach Pustyni. To przepiękna część naszej chrześcijańskiej historii, z której warto czerpać. Myślę, że ta pustynia nadal w nas jest, nawet jeśli większość z nas nie wyrusza tam w sensie dosłownym. Pustynia serca to takie miejsce w nas, które bardzo łatwo zagłuszyć – zarówno codziennymi sprawami jak i całkowicie niepotrzebnymi rozpraszaczami codzienności. Nawet jeśli mamy czasem szansę pobyć przez chwilę w ciszy, może na Adoracji, może w jakąś bezsenną noc, coś od razu zaczyna się w nas odzywać. Najpierw oczywiście natłok myśli, załatwione i niezałatwione sprawy, może jakieś problemy. Następnie niemal od razu pojawia się chęć sięgnięcia po telefon. Nawet próbując się modlić, ta modlitwa brzmi jak litania spraw, którymi trzeba się zająć. Tak trudno jest wejść na tą pustynię tak na serio i na dłużej zostać sam na sam z tym miejscem. Ale nawet jeśli wchodzimy tam rzadko lub wcale, to ona nadal tam jest. Intrygującym dla mnie było to, jak odkryłam w zapiskach pustelników, że moje przeżycie tej pustki jest niesamowicie podobne do tego, co przeżywali oni.
Najpierw bowiem pojawia się mętlik, może nawet strach. Cisza robi im miejsce. Może przypomina o sobie jakieś niespełnione marzenie, jakaś strata. Może nawet coś, co wyciska łzy. Może coś, co przypomina nam o popełnionym grzechu. W każdym razie – nic przyjemnego.
Następnie pojawia się delikatny powiew nadziei. Bardzo, bardzo subtelny, a jednak jakby zmienia się wszystko. Pustelnicy nazywali to „duchową pociechą”. Dla mnie są to takie maleńkie kawałki nieba. To moment, w którym człowiek pragnie szukać Boga już nie ze względu na strach przed piekłem, a ze względu na słodycz nieba, jakiej posmakował.
Ostatnim etapem jest takie zanurzenie się w tej tajemnicy, iż poszukiwanie Boga nie wypływa już z chęci doznania tej „pociechy”, a z pragnienia samego zjednoczenia z miłością dla niej samej. Jest to właśnie stan niewysłowionej modlitwy nieustannej.
Historia Ojców Pustyni zafascynowała mnie. Dlatego napisałam pieśń „Cisza eremity”, której premiera odbędzie się 24 listopada.
Projekt sfinansowali obserwatorzy naszego bloga (bardzo Wam dziękuję!), a wideo pieśni powstało w miejscu, w którym żyli wczesnochrześcijańscy eremici… na Pustyni Judzkiej w Palestynie.
Obejrzyj vloga i dowiedz się, jak powstawała pieśń!
Interesuje Cię Ziemia Święta i chcesz ją lepiej poznać poprzez interesujące treści? Dołącz do odbiorców Listów z Betlejem!