Co będzie w Izraelu za 20 – 30 lat?

autor: Sylwia Hazboun
Podziel się tym wpisem

Końca eskalacji konfliktu w Ziemi Świętej póki co nie widać. Internet – już nie pierwszy raz – rozpalony jest do czerwoności dyskusjami i kłótniami. Większość z nich kręci się w kółko i rodzi jedynie frustrację. Moim skromnym zdaniem, kiedy coś nie działa, należy próbować robić coś innego. Np. rozmawiać w inny sposób. Albo zadawać inne pytania.

Z tych „innych pytań” dziś chciałabym zadać jedno, które w dyskusjach nie pada praktycznie nigdy.

Co będzie w Izraelu nie za miesiąc, nie za dwa lata – co będzie w Izraelu za 20, 30 lat?

Oczywiście większość ludzi powie, że chciałaby, żeby był pokój, ale, że aby usiąść do rozmów pokojowych, to najpierw musi się wydarzyć [wstaw dowolne nierealne oczekiwanie].

A ja uważam, że niezależnie od tego, z którą stroną sympatyzujesz, powinno na negocjacjach prowadzących do zakończenia działań zbrojnych ORAZ na trwałym rozwiązaniu konfliktu zależeć wszystkim i to bez stawiania żadnych „ale”. Nie wiem, czy już zauważyłeś: to właśnie przerzucanie się owymi „ale” sprawia, że w rozmowach tylko kręcimy się w kółko.

I zanim powiem dlaczego negocjacje powinny być podjęte niezwłocznie, trzeba zwrócić uwagę na pewien bardzo ważny aspekt. Aspekt, który istnieje, jest faktem (a nie opinią czy życzeniem) i jego znaczenie rośnie.

Demografia.

Czy wiesz, że w granicach kontrolowanych dziś przez Izrael JUŻ DZIŚ mieszka więcej Arabów niż Żydów? Obu grup jest po około 7 milionów z lekką przewagą Arabów. Z czasem dysproporcja będzie rosnąć… na korzyść Arabów.

Palestyńczycy (2,1 mln w Strefie Gazy oraz 3 mln na Zachodnim Brzegu) oraz Arabowie z izraelskim obywatelstwem (1,9 mln) nie mają innego miejsca. Nie tylko dlatego, że nie chcą mieszkać gdzieś indziej, po prostu nie mają gdzie. Kraje ościenne ich nie chcą, paszporty mają słabe (więc nie ma mowy o masowej migracji), a kraje Zachodnie statusu uchodźcy im nie przyznają. Wniosek jest jeden – te dziś 7 milionów ludzi, a z czasem więcej, na pewno nie siedzi na walizkach. 

Czy na walizkach siedzi 7 mln Żydów? Pewnie też nie, choć paszporty mają silniejsze i wielu z nich ma podwójne obywatelstwa (choćby z krajów ich dziadków, w tym wielu z Polski) i z pewnością są przyzwyczajeni do lepszego poziomu życia niż Palestyńczycy, co ma znaczenie, gdyż w czasie wojny to ludzie zamożni o wiele szybciej decydują się na wyjazd z kraju (pewnie pamiętacie ukraińskie luksusowe samochody na polskich ulicach w pierwszych tygodniach wojny w Ukrainie – to fenomen ogólnoświatowy; im bardziej zamożna rodzina, z im wyższego konia spadnie na wypadek konfliktu zbrojnego, tym prędzej szuka sobie innego miejsca).

Wobec powyższych, zadajmy to pytanie raz jeszcze, niech ono wybrzmi:

Co będzie w Izraelu nie za dwa miesiące i nie za rok, ale za 20, 30, 50 lat?

Opcja 1, wybaczcie bezpośredniość: Izrael zabije wszystkich Arabów.

Tylko ilu? 7 mln? To więcej, niż zginęło Żydów w Holokauście. I choć jestem pewna, że znajdą się ludzie, którzy mają taką „fantazję” i na sto sposobów próbowałoby to jakoś zracjonalizować, to jednak nie uwierzę nigdy, że świat i sumienia zwykłych Izraelczyków by na to pozwoliły.

Scenariusz nieprawdopodobny.

Opcja 2, ostatnia próba podjęta całkiem niedawno: wysiedlenie (najpierw z Gazy do Egiptu, a następnie z Zachodniego Brzegu do Jordanii).

Z pewnością wielu w Izraelu i nie tylko liczy na to. „Niech kraje ościenne wezmą sobie tych Palestyńczyków.”

Problem w tym, że ani kraje ościenne ich nie chcą, ani oni sami też nie chcą do krajów ościennych. Woleliby zginąć niż zostać uchodźcą na zawsze i w kolejnych pokoleniach, gdyż wiedzą, że uchodźcy z poprzednich wojen do dziś jedyne, co przekazują swoim dzieciom to status uchodźcy.

Scenariusz nieprawdopodobny, choć jestem pewna, że izraelscy politycy jeszcze nie raz, z braku innych pomysłów, będą próbowali po niego sięgnąć i… nie raz im się nie powiedzie.

Opcja 3: na ten moment najbardziej prawdopodobna: utrzymanie roszczeń Izraela do całości terytoriów, brak negocjacji i próba otrzymania zamordyzmu tak długo jak tylko się da ściskając Palestyńczyków na coraz mniejszej ilości terenów, pacyfikacja zamieszek, które już teraz wybuchają średnio co 2 lata, coraz więcej aktów terroru.

Z pewnością póki co na ten scenariusz Izrael i USA stać. Problem jest jeden: to rozwiązanie stojące na glinianych nogach, a szczególnie w obliczu faktu, że ekspansja terytorialna nadal się nie zatrzymała. Bo Arabowie nie znikną, przeciwnie, będzie ich coraz więcej, nawet kiedy w wojnach giną ich tysiące. A więc będą kolejne zamieszki i wojny, które dla Izraela będą coraz bardziej obciążające, szczególnie w obliczu faktu, że najwyższy przyrost naturalny wśród Żydów jest w społeczności ortodoksów, którzy NIE służą w wojsku.

To z pewnością uda się ciągnąć jeszcze przez 5, 10 lat. Ale 20? 30? 50? 

Nie sądzę. Zamieszki będą coraz bardziej drastyczne, spokojne życie Izraelczyków „na wzór Zachodu” coraz trudniejsze do utrzymania. Po prostu nie wierzę, że tą nakręcającą się spirala nienawiści i wzajemnego zabijania będzie dało się utrzymać w ryzach w nieskończoność. W pewnym momencie to będzie musiało runąć.

Moim skromnym zdaniem w tej opcji przede wszystkim zginie dużo ludzi, nieporównywalnie więcej po stronie palestyńskiej a finał będzie taki, że Izrael w końcu odda im część terenów lub… zniknie z mapy. 

Opcja 4, czyli opcja, która powinna być bliska KAŻDEMU, kto pragnie prawdziwego i trwałego pokoju, niezależnie od tego, z którą stroną sympatyzuje: NEGOCJACJE.

Ale uwaga, nie tylko negocjacje o zawieszenie broni, a następnie powrót do opcji 3. 

Negocjacje prowadzące do trwałego rozwiązania opartego na sprawiedliwości, które adresuje też kwestię uchodźców palestyńskich.

Trwałe rozwiązanie to dwa całkowicie osobne państwa. W tym rozwiązaniu Izrael musiałby zastosować się do postanowień ONZ, a więc wycofać się z części terytoriów, na których Palestyńczycy będą mogli stworzyć swoje państwo i dać możliwość powrotu uchodźcom. Izrael miałby mniej ziem, ale zachowałby żydowską większość. A nade wszystko – przetrwałby. Palestyna z kolei… również musiałaby zastosować się do postanowień ONZ i zrezygnować z roszczeń do ziem, które znalazłyby się w Izraelu.

Druga możliwość to… jedno państwo. Albo coś na kształt 2 w 1. Czyli mamy stan Izrael i stan Palestyna i jakiś rodzaj Unii. Jeden paszport, warunek jeden: równość wszystkich mieszkańców bez żadnych „ale”. Plusy: nie będzie kłótni o Jerozolimę, nie będzie przesiedleń ludzi między państwami, oba narody mają dostęp do całości terenu, do którego czują przywiązanie. Minusy (w perspektywie Izraela): Żydzi będą musieli zaakceptować bycie mniejszością w tym kraju.

Jakiekolwiek rozwiązanie pośrednie, to bieg nad przepaść na krótszą metę bolesny bardziej dla Palestyńczyków, a na dłuższą metę bolesny bardziej dla Izraela. A kolejne dociśnięcie śruby Palestyńczykom i zastosowanie kary zbiorowej w imię „walki z terroryzmem” jedyne, co zrobi, to… nakarmi terroryzm i w dłuższej perspektywie czasowej będzie dla Izraela zabójcze.

Wiem, jakie „ale” zaraz usłyszę. „Przecież to Arabowie się nie zgodzili na dwa państwa”. Pomijam już, że to stwierdzenie też nie jest do końca sprawiedliwe, ale skupmy się na czymś innym – a więc za decyzje ich dziadków mają nie mieć swojego państwa już nigdy? Tak? A więc – powrót do opcji 3, zamordyzm, eskalacja, przelew krwi, pacyfikacja, zamordyzm, eskalacja, przelew krwi.

Wiem, że to, co piszę powyżej i te negocjacje musiałyby stać się swego rodzaju zgniłym kompromisem. Ale ten zgniły kompromis przyniesie trwały pokój. Skąd to wiem?

Z Jordanii.

Spędziłam w Jordanii pół roku. Poznałam mnóstwo ludzi, prowadziłam warsztaty dla młodzieży, poznałam dorosłych Jordańczyków, byłam na wsiach, gdzie panuje konserwatywny islam. Jedno wiem: większość Jordańczyków ma pochodzenie palestyńskie. I co?

I… żaden nie chciał za to umierać.

W rozmowach o Izraelu pojawiało się pewne rozczarowanie, wielu mówiąc o Hajfie twierdziło, że leży w „Palestynie” a nie w Izraelu, wielu pamiętało, że ich babcia była z Jafy, wielu potrafiło spędzić 2 godziny na rozmowie o tym, że – z perspektywy mieszkańców Bliskiego Wschodu – Izrael powstał w sposób kolonialny. Ale ginąć? Nie. Chcę iść na studia. Chcę założyć rodzinę. Chcę po prostu żyć swoje życie. 

Dlaczego więc w Gazie panuje zupełnie inny „klimat”? 

Bo w Gazie NIE MA życia. Jest tylko przetrwanie.

I nieważne, że część z komentatorów zwali to na Hamas i wybieli Izrael, a druga grupa zwali na Izrael i wybieli Hamas. Naprawdę nieważne, jak to w swojej głowie wytłumaczysz. Bo to nie zmieni faktu, że życie w Gazie to nie jest normalne życie i trudna codzienność oraz śmierć tysięcy cywili podczas eskalacji jeszcze bardziej napędza ekstremizm (szczerze mówiąc, dziwi mnie, że akurat to nie jest oczywiste i że tak wielu ludzi wierzy, że nawalanie bomb na Gazę zwalcza terroryzm, podczas gdy jest dokładnie odwrotnie).

Wprowadzając zgniły kompromis oczywiście będzie żal, będzie rozczarowanie, będzie poczucie krzywdy u obu stron. Ale będzie też możliwość, by ruszyć do przodu. A przede wszystkim – zakończyć to szaleństwo i zwalczyć przyczyny wzajemnej niechęci, zaadresować przyczyny, a nie tylko skutki terroryzmu.

A tak przy okazji, jeśli się zastanawiasz, jak wykorzenić terroryzm, podpowiem słowami Jana Pawła II:

Niemniej walka z terroryzmem, aby mogła być zwycięską, nie może wyczerpywać się jedynie w operacjach represyjnych i karzących. Jest bowiem najistotniejsze, aby nawet koniecznemu uciekaniu się do siły towarzyszyła odważna i jasna analiza motywacji, z jakich rodzą się ataki terrorystyczne. Walka z terroryzmem winna być prowadzona przede wszystkim na poziomie politycznym i pedagogicznym: z jednej strony usuwając przyczyny, które rodzą sytuacje niesprawiedliwości i z których często wypływają decyzje o podjęciu najbardziej desperackich i krwawych aktów; z drugiej, propagując wychowanie inspirowane szacunkiem dla życia ludzkiego w każdych okolicznościach – jedność rodzaju ludzkiego prawdziwie jest rzeczywistością mocniejszą od przypadkowych różnic, które dzielą ludzi i narody. 

Jan Paweł II, orędzie na Światowy Dzień Pokoju, 1 stycznia 2004

Raz jeszcze – NEGOCJACJE

Możesz być „pro izraelski” i dalej popierać ekspansję Izraela, „bo ziemia jest ich a poza tym to Arabowie zaczęli i przegrali wszystkie wojny”. Ale zerknij raz jeszcze na demografię i zastanów się, co ta postawa przyniesie Twoim izraelskim przyjaciołom i ich dzieciom za 20 lat. 

Możesz być „pro palestyński” i uznać, że… nie trzeba robić nic. Bo w sumie wygląda to tak, jakby Palestyńczycy mieli przegrać wszystkie walki, a na koniec, prędzej czy później, jednak wygrać wojnę (a właściwie, wyszarpać to zwycięstwo zębami w naprawdę przerażający sposób). Ale jakim kosztem? Kosztem dziesiątek tysięcy zabitych i to w większości właśnie po ich stronie. Kosztem życia w niepokoju, kosztem rosnącej nienawiści, kosztem coraz częstszych aktów terroryzmu. Czy to o takiej Palestynie marzysz? Dziś mówisz, że Palestyńczykom należy się własne państwo pomimo przegranych wojen i pomimo ataków Hamasu, bo nie można stosować odpowiedzialności zbiorowej. A jeśli szala się odwróci (co nie jest nieprawdopodobne za kilkadziesiąt lat) i Izraelczycy stracą swoją ojczyznę i zbiorowo poniosą odpowiedzialność za błędy dyplomatyczne swoich ojców (którzy zignorowali demografię), to staniesz po ich stronie czy poczujesz satysfakcję? Jeśli to drugie, to jesteś hipokrytą. I pamiętaj, satysfakcja z takiego zwycięstwa jest bardzo, bardzo gorzka i daleko jej do prawdziwego pokoju serca. 

Można spierać się naprawdę godzinami o wszystkie zaszłości historyczne, można próbować udowodnić, że za całe zło świata odpowiada jakaś konkretna grupa wyznaniowa (nieważne która) i wypierać ze świadomości, że taka sama postawa była w historii przyjmowana przez największych zbrodniarzy. Więc jeśli nie zrozumienie, przebaczenie i wyzbycie się uprzedzeń to może zwykły pragmatyzm w końcu pobudzi świat do prostego wniosku: na tym kompromisie, zgniłym, ale dającym szansę na nowy początek i trwały pokój, powinno zależeć… wszystkim. 


Dołącz do naszej listy mailingowej, aby pozostać blisko historii i obecnej sytuacji chrześcijan na Bliskim Wschodzie


Podziel się tym wpisem

Czytaj również