Życie prowadzi nas przeróżnymi ścieżkami. Wielu ludzi w ogóle nie zostało wychowanych w jakiejkolwiek wierze lub – co gorsza – wychowano ich na pozorach jakiejś religijności, może nawet pewnej duchowej parodii, teatrzyku. Każdy ma swoją historię. Ty również.
Czasem jednak gdzieś w głębi serca może pojawić się myśl – chcę przeżyć coś duchowego. Czegoś brakuje. Może gdzieś jest odpowiedź na wiele pytań i warto jej poszukać. Warto dać jej szansę.
Tylko co zrobić? Kupić poradnik? Zapisać się na jogę? Zacząć chodzić do kościoła? Tylko co jeśli to „chodzenie” nic mi nie daje, wydaje się puste i niezrozumiałe?
Życie duchowe to coś znacznie głębszego niż po prostu „chodzenie do kościoła”. Może wręcz jesteś na etapie, że totalnie nie rozumiesz, co w ogóle może być pociągającego w uczestniczeniu w zbiorowej modlitwie. W końcu można wierzyć i nie praktykować. To nawet całkiem modne.
Mnie to jednak nie przekonuje. No bo skoro wierzyć, to w co/kogo? „Że coś jest?” „Coś jest” raczej nie odpowie Ci na pytanie, dlaczego na świecie jest tyle bólu. W chrześcijańskiego Boga? W Niego nie można „wierzyć i nie praktykować”, bo cała Ewangelia jest tylko o tym, jak praktykować wiarę – zarówno osobiście jak i we wspólnocie. A poza tym – przecież nawet diabeł wierzy (i nie praktykuje).
Zmierzam do tego, że jeśli gdzieś w Twoim sercu tli się płomyk pragnienia poznania Boga, to jesteś na dobrej drodze, jednak to dopiero początek. Dodam tylko, że Boga kompletnie nie zniechęca to, że nie „czujesz” chodzenia do kościoła. Powiem więcej – na tym etapie to nawet niewskazane, by „zmuszać się” do chodzenia na Mszę. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa, osób pragnących przyjąć chrzest w ogóle nie zapraszano na Eucharystię! Dlaczego? Właśnie dlatego, że jest ona ucztą duchową dla osób, które rozumieją, o co chodzi. Osoba pragnąca przyjąć chrzest uczestniczyła więc w innych spotkaniach, które miały na celu przede wszystkim poznania podstaw chrześcijaństwa – Ewangelii, historii zbawienia, modlitw, wprowadzenie do sakramentów. Uwarunkowania kulturowe zmieniły się, a wraz z nimi „ścieżka” chrześcijanina na jego drodze duchowej. Fakt jednak pozostaje – uczestnictwo w Eucharystii to nie jest naturalny początek drogi duchowej.
Co więc zrobić?
Zacznij czytać Pismo Święte
Nie popełnij mojego błędu i broń Boże nie zaczynaj czytać od „książkowego” początku (czyli od strony 1 po kolei)! W prawdzie przypomnisz sobie kilka historii – Adam i Ewa, Drzewo Poznania Dobra i Zła, Kain i Abel, a potem Mojżesz, 10 przykazań i tak dalej, jednak nie polecam takiej kolejności początkującemu. W przypadku Pisma Świętego, najlepszym początkiem jest Ewangelia. To w jej świetle zrozumiesz Dzieje Apostolskie i Listy. W jej świetle warto potem czytać Stary Testament. Zacznij od Ewangelii Łukasza.
Słuchaj konferencji na temat rozwoju duchowego
Obiecuję podlinkować tutaj wszelkie konferencje, jakie uznam za interesujące dla osób poszukujących. Na tym etapie polecam jednak trzech kaznodziei:
- ks. Piotr Pawlukiewicz
- o. Adam Szustak – np. seria Elementarz, Wstawaki (krótkie rozważania poranne, zanim wygramolisz się z łóżka) i inne krótsze lub dłuższe konferencje
- ks. Marek Dziewiecki
Módl się
Tylko jak?! Usiądziesz, pomyślisz sobie – dobra, to się pomodlę… i co dalej? Litania próśb do Boga? Rozbiegane myśli (jak tu się skupić, kiedy pralka weszła właśnie na najwyższe obroty?) Odklepanie „Ojcze nasz”? No cóż. Moim zdaniem każdy człowiek sam powinien znaleźć swój ulubiony sposób na rozmowę z Bogiem. Poza tym – warto korzystać ze sposobów, które wymyślili inni 🙂 Piękną metodą jest na przykład Namiot Spotkania, starotestamentowy sposób modlitwy, o którym chcę napisać osobny post. Tu podsumuję jednak kilka podpowiedzi:
- oderwij się od rzeczywistości. Masz na to dwa sposoby – domowy i kościelny 🙂 Domowy zakłada wprowadzenie choćby drobnego elementu, który sprawi, że chwila modlitwy (5 – 10 minut) będzie różniła się od innych czynności domowych. Usiądź po turecku na podłodze jeśli nigdy tego nie robisz albo załóż słuchawki i przenieś się w świat modlitwy przy muzyce medytacyjnej (tu Ci ułatwię zadanie – tworzę chrześcijańską muzykę medytacyjną 😉 ). Chodzi o to, by postarać się dać impuls samemu sobie, że ten moment to nie rozmyślania o tym, że trzeba odkurzyć pokój albo poszukać ładowarki. Możesz pójść krok dalej i pomodlić się w kościele. Tu mamy szczęście, bo w Polsce większość kościołów otwarta jest w ciągu dnia. Można sobie przyjść, kiedy nie ma Mszy św, usiąść, wyciszyć się. Zmiana miejsca mocno sprzyja skupieniu.
- Nie zaczynaj modlitwy od próśb. Zacznij od dziękczynienia! Znajdź choć jeden element swojego życia, za który możesz podziękować Bogu.
- Możesz połączyć modlitwę ze wspomnianym wyżej czytaniem Pisma Świętego. Możesz przykładowo przeczytać jeden Psalm, a potem fragment Ewangelii. W końcu modlitwa to rozmowa, warto więc dać Bogu szansę się wypowiedzieć właśnie poprzez słowa Pisma Świętego. Co ważne:
- Zapisuj swoje myśli. Coś Ci utknęło w pamięci, spodobało się, może pojawiło się jakieś pytanie lub ciekawa refleksja? Zapisz wszystko! Kiedy wrócisz do tego za jakiś czas możesz się zdziwić, jak głębokie są Twoje myśli 🙂 I nie przejmuj się wyciąganiem notatnika z torby w kościele. Ja nie mam oporów nawet czytać Biblii na telefonie w kościele, choć z boku to dziwnie wygląda. Bóg widzi wszystko i wie, że nie skrolujesz Facebooka 🙂
- Staraj się wprowadzić w modlitwę jakąś regularność. Znajdź takie punkty dnia lub tygodnia, które sprzyjają chwili modlitwy – np. w każdy czwartek jesteś na chwilę sam/a w domu, bo wszyscy domownicy mają jakieś zajęcia albo masz przerwę między zajęciami, która starczy akurat na spacer do pobliskiego kościoła (uwielbiałam to robić na studiach w Krakowie).
Cóż mogę dodać… Cisną mi się na usta słowa Ewangelii Łukasza (tej, którą chcesz niebawem przeczytać, prawda?):
„Zbliżali się do Niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie: «Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi». Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: «Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: „Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła”. Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia.” Łk 15, 1-7
Czy to nie dziwne, że niebo raduje się bardziej z nawrócenia kogoś, kto oddalił się od Boga, niż z wiary kogoś, kto całe życie był wierzący? Nie pierwszy to i nie ostatni paradoks Boga. Kiedy pojęłam (przynajmniej po części), dlaczego i po co człowiek w ogóle jest na Ziemi, ten powyższy paradoks stał się dla mnie niemal oczywisty. Ale nie będę się rozpisywać – przed Tobą wiele do odkrycia!
Co dalej?
To wszystko, co powyżej, to dopiero początek. Bóg zaprasza nas bowiem, byśmy nie przeżywali naszej wiary wyłącznie w zaciszu swojego serca. Chrześcijaństwo to wspólnota. A ze wspólnotą jak z rodziną – czasem pięknie i serce rośnie, a czasem szkoda gadać. Nie ma jednak innej rady – nasze szczęście leży we wspólnocie (przypomnij sobie chwile swojego najgłębszego w życiu szczęścia – daj mi znać, jeśli większą radością byłoby dla Ciebie samotne zdobycie Mount Everest niż poczucie bycia kochanym i zdolnym do kochania). Powiem więcej – Niebo jest wspólnotą! Na dalszym etapie Twojej drogi zachęcałabym Cię do znalezienia kogoś, z kim będziesz mógł/mogła porozmawiać o wierze (najlepiej z osobą duchowną), jeśli jesteś ochrzczony/a i przyjąłeś/przyjęłaś kiedyś Komunię św., pojawi się moment, w którym warto będzie przystąpić do sakramentu spowiedzi (lepiej tego nie przekładać na wieczne „może później”). To nie oznacza, że musisz być osobą, która już nie ma żadnych pytań i wszystko rozumie. Życie to ogromna zagadka, plątanina dobra i zła. Nie bądź samotną wyspą w tym wszystkim. Dajże aniołom w niebie chwilę radości 🙂
Dołącz do naszej listy mailingowej i poznaj więcej modlitewnych inspiracji dzięki muzyce i opowiadaniom!