Przez wiele lat kierowałam się zasadą, że najlepsze, co może wskazać chrześcijaninowi prawdziwość jego wiary jest to, jak na nią reagują ludzie niewierzący. Uważałam, że są oni jak papierek lakmusowy, który po prostu pokazuje prawdę. Chrześcijaństwo w swoim założeniu jest banalnie proste i sprowadza się do jednego słowa – miłosierdzie. I każdy to wie. To trochę jak ogłosić znajomym przejście na wegetarianizm – niech tylko któryś nakryje cię w sklepie z parówkami w koszyku (które kupujesz dla kogoś innego) – wytknie ci to od razu.
I tak trwałam w przekonaniu, że dobrą drogę mogą mi wskazać uniesione brwi osoby niewierzącej/wątpiącej, która błyskawicznie wyłapuje każde moje zachowanie czy słowo niezgodne z nauką Ewangelii.
Nadal uważam, że przyjaźń z osobami niewierzącymi/wątpiącymi jest bardzo cenna i to się nie zmieni. Zmieniła się natomiast moja ślepa wiara w to, że zawsze pomogą wskazać mi dobrą drogę (choćby nieświadomie). Dostrzegam bowiem pewne zjawisko, którego skala nieustannie rośnie.
Jezus? OK! Ale ani słowa o grzechu!
Przez wiele miesięcy nurtowało mnie pytanie: Co my chrześcijanie powinniśmy głosić przede wszystkim? Naukę o Bożym miłosierdziu? Czy raczej naukę o grzechu i jego możliwych konsekwencjach? To drugie ewidentnie staje się coraz bardziej niemodne. To cudowne uczucie zatopić się w myśli o bezgranicznej miłości Boga. Coraz częściej tylko taka narracja jest jakkolwiek akceptowana w społeczeństwie. Tylko czy jest ona pełna? Czy przesłaniem nauczania Chrystusa miała być zachęta do zwykłego „dobroludzizmu” i nic poza tym – w końcu Bóg i tak jest miłosierny i wszystko wybaczy? Czy nie była to raczej zachęta do przemiany życia, przekraczania samego siebie, przebaczania wrogom, ofiarności (nie tylko z tego, co mamy w nadmiarze), nieustannej walki z grzechem?
Intuicja podpowiada mi, że grzech jest rzeczywistością niezależnie od tego, jak bardzo niemodne staje się mówienie o nim.
Z drugiej jednak strony nie sądzę, aby Chrystusowi chodziło jedynie o straszenie piekłem na lewo i prawo. Czasem z resztą to straszenie przybiera trochę patologiczne formy (jak np. straszenie dziecka piekłem za kradzież kredki). Tymczasem jednak coraz częściej nawet mówienie o zdrowym poczuciu winy zmierza w kierunku zagłaskiwania. To prawda – jesteśmy uwarunkowani, mamy swoje trudne przeżycia, które często prowadzą nas do krzywdzenia innych. O tym warto mówić, a jeszcze bardziej warto takie braki u siebie identyfikować i pracować nad nimi (tu polecam zanurzenie się w naukę o ludzkiej godności dziecka Bożego, czasem sytuacja wymaga też po prostu terapii). Ale na tym nie koniec. Coraz trudniej nam przełknąć to, że mamy brać odpowiedzialność za swoje życie, a to wiąże się z niewygodą, wysiłkiem i dyscypliną, zdrowym poczuciem winy, wyznaniem grzechów, pokutą. Coraz częściej nawet chrześcijanie mają z tym opór. Uwierzyli, że muszą się każdemu podobać i to jest wyznacznik prawdziwości ich wiary.
No właśnie… niekoniecznie.
Bo ta wiara – w swoim pełnym, a nie spłyconym nauczaniu – właśnie nie będzie się wszystkim podobać. Będzie się podobać coraz mniej. W naszych czasach to nie prześladowania próbują ją zmieść na margines, a coraz częstsze słowa „najważniejsze, by być dobrym człowiekiem” – nie kraść, nie zabijać (hmmmmm), lubić tych, którzy nas lubią, mówienie o czystości uznać za „średniowiecze”, a kampanie promujące podjęcie walki o szczęście rodzinne uznać za „bezduszne, traumatyzujące dla ludzi z nieszczęśliwych rodzin”.
A więc która nauka jest ważniejsza? Ta o miłosierdziu, czy ta o grzechu?
Po długich rozmyślaniach w końcu zrozumiałam, że nauka o miłosierdziu i o grzechu nie wykluczają się wzajemnie i ma znaczenie również ich kolejność. Wszyscy znamy legendarne słowa z Ewangelii Jana „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień.” (J 8, 7). A kto pamięta, co Chrystus powiedział do tej kobiety, kiedy już wszyscy się rozeszli?
Idź, a od tej chwili już nie grzesz!
J 8, 11
Dlaczego nie powiedział jej „Idź i bądź dobrym człowiekiem”?
fot. Wafaa News Agency
PS Jeśli interesują Cię inspiracje w duchu chrześcijańskim, zapraszam Cię do dołączenia do mojej tajemnej mailowej społeczności!