Ewangelia z dzieciństwa i malutkie drzwi do Bazyliki Narodzenia Pańskiego

autor: Sylwia Hazboun
Podziel się tym wpisem

Ziemia Święta żyje w mojej wyobraźni całe moje życie. Pamiętam te piaskowe rysunki z lekcji religii, dziwnie ubrane postacie kreskówek przedstawiających biblijne historie i nieśmiertelną watę (czyli śnieg) na sztucznych choinkach okalających bożonarodzeniowe stajenki w kościele.

Śnieg? Choinki? Raczej obrazy z kreskówek przedstawiające pustynne pejzaże były jednak bliższe prawdzie. Tak czy inaczej Betlejem, Nazaret, Jerozolima, rzeka Jordan i dziesiątki innych biblijnych miejsc od zawsze miały miejsce w moim sercu.

Pamiętam też pewne wyjątkowe wydanie Ewangelii z komentarzem i zdjęciami. Uwielbiałam je czytać i przeglądać się krajobrazom, drzewkom oliwnym i kamiennym domom. Nie wiedziałam dokładnie, czym jest Bliski Wschód, ale pewne mgliste pojęcie już rodziło się w mojej głowie. Pośród tych zdjęć było jedno specyficzne, które na dłużej zapadło mi w pamięć. To wejście do Bazyliki Narodzenia Pańskiego, pomniejszone tak, by tylko dziecko mogło przez nie przejść nie zginając się w pół. Zapamiętałam, że na zdjęciu nawet widać było łuk po poprzednich wrotach, niegdyś wysokich i szerokich. Pamiętałam też powód pomniejszenia drzwi – by już nikt nie mógł wjechać do kościoła konno.

Oczywiście tam nie zatrzymała się moja droga do Betlejem. Przeszłam przez etap przekonania, że nigdy nie pojadę do Ziemi Świętej, by nie wymazać z wyobraźni biblijnych obrazów z dzieciństwa. Chciałam, by Jerozolima, Nazaret i Betlejem już zawsze wyglądały tak, jak 2000 lat temu.

Tak było aż do czasu podjęcia studiów filologii arabskiej. W tym samym czasie przez cały świat arabski przetoczyła się fala rewolucji. Stypendia i możliwości wyjazdu gdziekolwiek zamykały się przed wszystkimi studentami. A ja – rozdając ulotki z koleżanką po pewnym spektaklu pasyjnym w Krakowie, usłyszałam od niej o możliwości wyjazdu na wolontariat do Betlejem. O nie, Betlejem – pomyślałam – mogę pojechać i zobaczyć w końcu arabskie miasto na własne oczy. Będę jednak musiała pożegnać się także ze złudzeniem waty i choinek dookoła stajenki. Zobaczyć to współczesne Betlejem, a nie to z czasów Chrystusa.

Pojechałam. Później jeszcze raz. W Wigilię Bożego Narodzenia 2015 roku, jakieś 100 metrów od maleńkich drzwiczek Bazyliki poznałam mojego przyszłego męża – jednego z ostatnich 5000 lokalnych chrześcijan z Betlejem, którzy od wieków zachowywali tradycje chrześcijańskie w miejscach świętych. I choć dzieli nas miejsce pochodzenia i otoczenie, w którym się wychowaliśmy, łączy coś co dla obojga ma fundamentalne znaczenie – wiara.

Pomimo tysięcy marzeń o dniu swojego ślubu, które przetoczyły się przez moje dziecięce, dziewczęce a potem kobiece serce, w najśmielszych i najdziwniejszych snach nie wpadłabym na to, że w dniu swojego ślubu przyjdzie mi w białej sukni przeciskać się przez te maleńkie drzwi.

arabskie wesele

Dołącz do naszej listy mailingowej i poznaj lepiej tajemnice Ziemi Świętej!


Podziel się tym wpisem

Czytaj również